Betlejem,
to spore miasto w Palestynie, do której wjeżdżamy poprzez bramę w
wysokim na osiem metrów betonowym murze. Podobno mur ma długość
500 kilometrów. Tak Żydzi odgrodzili się od Palestyny. Po
palestyńskiej stronie na murze wymowne graffiti. Cały mur
pomalowany. Robimy zdjęcia zza szyb autokaru. Współczuję
Palestyńczykom, zwłaszcza tym którzy na co dzień muszą mur
oglądać. W Betlejem nie ma Żydów, więc również żydów. Są
muzułmanie, prawosławni i katolicy. Mieszkalne domostwa nad
drzwiami oznakowano symbolami wiary właścicieli domów. Najbardziej
rzuca się w oczy Święty Jurij walczący ze smokiem. I w Bazylice
Narodzenia Pańskiego też dużo wizerunków Świętego Jerzego.
Wolno robić zdjęcia, mamy ich stamtąd sporo. Na dworze upał 55
stopni Celsjusza, więc spieszno nam do wnętrza Bazyliki. Wchodzi
się przez bardzo niskie drzwi ( 140 cm wysokości), specjalnie tak
zabudowane, by pielgrzymi wchodząc z pokorą się pochylali.
Niezwykła to budowla, przetrwała niewiele zmieniana od IV wieku.
Drewniany płaski strop, wewnątrz fragmenty posadzki z ceramicznej
mozaiki, jeszcze z czasów Świętej Heleny. Bogactwo ikon, niezwykły
obraz Matki Boskiej, na murach freski po templariuszach. Podobno
Bazylika ocalała mimo wielokrotnej arabskiej inwazji, bo była
oznakowana również symbolami arabskiej wiary.
Mimo
zmęczenia i upału czujemy się tam niespodziewanie znakomicie,
jesteśmy szczęśliwi. Świat jakby stanął w miejscu, poruszamy
się w zwolnionym tempie, uśmiechamy do siebie, zwracamy sobie
wzajemnie uwagę na ważne do obejrzenia rzeczy, co rusz ktoś klęka
według własnej potrzeby.
Poświęcają
nam kupione wcześniej, jak to nazywa przewodniczka- dewocjonalia.
No
właśnie, my mamy różańce ze straganu pod Bazyliką, natomiast
reszta pielgrzymki przepłaciła w sklepie zaprzyjaźnionym z
przewodniczką, gdzie owa nas przedtem zaprowadziła. Przewodnicy
chyba wszędzie tak robią?
Nie
chce się Świątyni Narodzenia Pańskiego opuszczać, w Grocie u
Św. Józefa przyjemny chłód. Ach jak nam w tym miejscu dobrze. Ale
właśnie rozpoczyna się nabożeństwo prawosławne, nie wypada więc
snuć się po Bazylice, powoli, niechętnie ją opuszczamy...
Mówi
się, że Palestyńczycy nas lubią. Nie wiem, lecz patrzą na na
ciepło, właściciele ulicznych kramików nie są nachalni. Machają
do nas na pożegnanie,
Na
koniec pielgrzymki w Mieście Betlejem zaplanowano nasz posiłek. W
dużej restauracji ( zaprzyjaźnionej z przewodniczką :-) ) zjadamy
pyszny obiad. Wszyscy się cieszą, jakie smaczne jedzenie. Że
nazajutrz też wszyscy czuli się nie najlepiej? Nie szkodzi, widać
sprawa poniekąd wpisana w program wycieczki:). Wracamy do domu –
czyli do Taby. Po izraelskiej granicy przesiadka do egipskiego
autokaru, ale wcześniej sześć bramek, ci sami graniczni Żydzi.
Trafiłam na swojego, co przy wjeździe pytał, Mariolu, pierwszy raz
wjeżdżasz do Izraela? Nie wytrzymałam i mówię mu: aha, jakby co,
to pierwszy
raz wyjeżdżam z Izraela. No
i pośmialiśmy się przyjemnie.
Na
koniec powiem, że pragnę teraz zwiedzić Jerozolimę tak naprawdę.
Może się kiedyś uda?
|